Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cały czas pobytu na Marsie, składającą się jedynie z olbrzymiej głowy i pary skrzydeł.
Na innym jeszcze, owa istota była napadana przez jakąś bezkształtną masę wielkości olbrzymiej, w stosunku do innych tworów.
Tak samo więc i tu, jak na Ziemi, jedni żyli kosztem istnienia innych.
Na tych rozpamiętywaniach uchodził czas, nie przynosząc w położeniu mojem żadnej zmiany. Idąc raz podmorską galerją dość długo, napotkałem w jej końcu drugą wieżę szklaną, tak identyczną z pierwszą, że już nie miałem ochoty oglądać trzeciej. Wszędzie panowało jednakowe, śmiertelne milczenie, rzadko kiedy przerywane łopotem skrzydeł lub szyderczym, ostrym śmiechem, który mi krew mroził w żyłach.
Nadzieja ujrzenia kiedyś Ziemi, lub chociaż przesłania o sobie wiadomości mym przyjaciołom, nikła coraz bardziej; prześladowała mię myśl, iż umrę tu samotny, zdala od wszystkich, których kochałem, nie mogąc nawet im zakomunikować szczegółów mojej nadzwyczajnej podróży.
Wtedy właśnie zaszedł wypadek, który na los mój wywarł wpływ szczególny. W moich wędrówkach podziemnych doszedłem już do krypt, które uważałem za ostatnie. Nie miały one szklanych ścian, sklepienia nie wydawały światła — były więc pogrążone w ciemnościach. Wykuto je w granicie czerwonawym, drobnoziarnistym, a wejścia do nich strzegły drzwi metalowe, które zaledwie z trudem, przy pomocy zabranych z arsenału narzędzi, zdołałem otworzyć.
To wszystko podniecało silnie moją ciekawość, lecz nie mogłem zwiedzać tych krypt poomacku. Trzeba