Strona:PL Le Rouge - Niewidzialni.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Musiały się zapewne kończyć w jakiejś przepaści, której głębokości nie umiałbym nawet określić. Pomimo więc najżywszej chęci wyświetlenia tajemnicy wieży, musiałem się zatrzymać, gdyż reszta schodów pogrążoną była w nieprzejrzanej ciemności.
Jeśli mam prawdę wyznać, to obawiałem się, że te schody djabelskie nigdy się nie skończą i będę wiecznie po nich schodził, jak ci potępieńcy poety.
Natomiast galerje, idące poziomo, pociągnęły mię tem więcej, że w każdej z nich widać było w dali światło łagodne i przyćmione, jak gdyby odblask dalekiego ognia. Było ich jednak tyle, że nie wiedziałem którą wybrać, gdyż było łatwem do przewidzenia, że się zabłąkam w tym labiryncie.
Po chwili namysłu zdałem się na los szczęścia i wszedłem w pierwszą lepszą galerje. Szła ona w dół dość pochyło, lecz nie uszedłem dwudziestu kroków, kiedy się znalazłem przed drzwiami ze szkła, wpuszczonemi w metalowe listwy, tym samym sposobem jak to miało miejsce w mojej klatce. Otworzyłem je bez trudu a wszedłszy przez nie, ujrzałem się w wysokiej sali — i oniemiałem z podziwu!
Przez niezmiernej wielkości szyby kryształowe, bajecznie przejrzyste, które przegradzały kolumny z czerwonego kruszcu, ujrzałem rozległy krajobraz podmorski. Gaje białych i czerwonych korali naprzemian z łąkami o cudownej zieloności, zarosłe delikatnemi trawami, między któremi różne rośliny, jak algi, oraz inne, nieznane mi dotąd, roztaczały przepych różnych kolorów. Olśniewające ich kwiaty jaśniały wśród łodyg i liści, przypominających bujną roślinność Afryki środkowej. Na niektórych krzakach widniały owoce, podobne nieco