Strona:PL Lange - Miranda.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozwiązała. Tak właśnie bywa i w stosunkach miłosnych.
Zaczynałem ich rozumieć.
— Ojcze — powiedział tymczasem Wasiszta — rość nasz jest znużony i zapewne chętnieby się przespał. Uwolnijmy go więc od siebie na parę godzin i zaprowadźmy do sypialni. Ale przedtem jeszcze parę słów chcę dodać. Ojciec ma wysoki urząd w ministerjum Mądrości i wiele mógłby temu Anglikowi powiedzieć. Nie dziś oczywiście, ale jutro może by ojciec wyjaśnił mu rzeczy, których ja nie znam, a o które właśnie gość mnie rozpytywał.
— Bardzo chętnie — rzekł starzec. — Zajdź do mnie jutro rano na śniadanie — to pogadamy; co będę wiedział, to ci powiem. Ja wiem oczywiście nie wszystko: jeden Metafizyka wie wszystko.
Sam uznałem, że czas iść na spoczynek. Bo choć mię wzmocnił obiad i płyn djamentowy — to jednak tyle godzin walki na morzu odczuwałem w kościach! Dano mi pokój na pierwszem piętrze. Pokój, jak wogóle tutaj, mało co wyższy nad wzrost człowieka. Łóżko niskie, prawie na ziemi, ale szerokie, miękkie i wygodne. Gospodarz sam mi rozesłał pościel; wogóle służby niema tu zupełnie: każdy sam sobie służy.
Wkrótce usnąłem głęboko — i roiły mi się po głowie już to Li-cza-cheń i szaman, już to jezioro Bajkalskie, już to Japonja i wyspa Rakaszima, już to burza morska, rozbicie okrętu, przebudzenie na brzegu Taprobane — i ci cudowni ludzie. — Miranda! Nie — to Damajanti! Nie — to Lenora! Lenora i Damajanti: i od tej chwili ciągle mieszały mi się te dwie osoby. Do kogo była podobną Damajanti? Do Lenory. Tak mi sen rozwiązał moją zagadkę.
Tanto gentil e tant’ onesta pare...