Strona:PL Lange - Miranda.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest dziesięć jodżan (kilometrów). Te wózki są dla naszych dzieci, dla chorych, dla przewozu rzeczy itd., wogóle gdy latanie jest niemożliwe. Dzieci nasze latać nie umieją. Podjeżdżamy teraz pod samą górę.
Zaczynał się gościniec ślimakowaty, prowadzący do jakiegoś punktu centralnego. W tej chwili moja towarzyszka wydobyła z woreczka małą flaszkę i rodzaj kielicha, do którego wlała trunek bezbarwny, proponując, abym się napił. Był to nader miły w smaku nektar ognisto — lodowaty, który mnie wzmocnił i doskonale orzeźwił.
— Często tu do was przyjeżdżają ludzie z Zachodu?
— Trafia się owszem. Ale wogóle my ich unikamy. Trudnoby się nam porozumieć. Mamy i na tej wyspie podobnych.
— Jakto podobnych? — Telury i Kalibany — są do was podobni. Tak jak Anglicy: ludzie drapieżni.
— Alboż my jesteśmy drapieżni?
— To ci Słońce wyjaśni. Tak o was tu mówią: że wy się mordujecie nawzajem, że walczycie ze sobą o rzeczy nędzne i marne, że zapomnieliście ducha. Jesteście pogrążeni w mroku i niższości. Zmysły macie niedorozwinięte: nie przewyższyliście sami siebie, a namiętność (popycha was w stronę piekła. Wreszcie i zewnętrznie się różnimy. My umiemy latać, a wy nie. Wy robicie maszyny, a nam to niepotrzebne. Wszystko czynimy wolą własną. A przytem jedna rzecz, to...
— To co?
— Proszę się nie obrazić. Wasze ciało ma przykry zapach. Musiałam tyle aromatów się nałykać, że aż cała przesiąkłam wonią kwiatów, aby twój zapach zagłuszyć. Kiedy przyjedziesz do miasta, musimy cię wykąpać.