Strona:PL Lange - Miranda.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ne pochłaniał potrawy, a zawsze takie, które w danej chwili były dla mego organizmu konieczne. Były też smaki zupełnie mi nieznane, ale bardzo miłe. Była to cała symfonja smaków.
Sam proces ssania sprawiał mi dziwną rozkosz — i, gdym pastylkę w całości pochłonął — poczułem się syty, rzeźki i pełen siły.
Zacząłem nowemi pokłonami dziękować tym aniołom, że mnie raczyli nakarmić. Oni zaś ruchem, jakby tanecznym, zbliżyli się do mnie i zaczęli mówić. Mówili zaś czystym sanskrytem, starożytnym językiem Indji, który dziś rozpadł się na różne narzecza, skarłowaciał i zwyrodniał, ale tu na tej wyspie przechował się w swej najszlachetniejszej formie.
Poznałem ten język, gdyż miałem o nim, bardzo, słabe zresztą, pojęcie: uczył mnie jego elementów nasz kolega uniwersytecki, Marek Aureljusz Wrzesień; ale umiałem niewiele i zapewne nic bym nie zrozumiał, gdyby nie to, że ich mowa miała jakiś szczególny akcent i melodję tak, że choć była mi obcą, stawała się przejrzystą i tak zrozumiałą, jak zrozumiałą bywa muzyka.
Kazali mi mówić moim językiem: mimowoli i ja wpadłem w ich akcent i melodję — i choć mówiłem z nimi po polsku — rzecz prawie nie do wiary — oni mnie doskonale rozumieli. Był to także jeden z dziwów naszej wyspy.
Jak mi to później wytłumaczyli moi wyspiarze, wszystkie języki, choć mają rozmaitą postać zewnętrzną, mają duszę jedną i tę samą. Owóż oni przenikać umieją poza ciało dźwiękowe języka — w jego esencje astralną: własny język umieją też w jego esencji podawać. Dla tego rozumieją wszystkie języki i umieją zrobić swój język zrozumiałym dla wszystkich.
Przekonałem się o tem później, gdym roz-