Strona:PL Lange - Miranda.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mawiał z dziećmi: mówiły one inaczej i nie mogłem się z niemi porozumieć.
Wyjaśniłem im pobieżnie historję mego wygnania, ucieczki z Syberji i wyprawy na okręcie, który wpadł na minę podwodną. Wreszcie historję o tem, jakem się znalazł na ich wybrzeżu.
Prosiłem ich o gościnę na krótki czas, gdyż chciałbym jechać do Europy, o ile się znajdzie jaki statek angielski. Wyraziłem im swój podziw; wyznałem, że ich uważam za istoty wyższe od ludzi.
Z wielką radością przyjęli moje oświadczenia — i nagle, o dziwo! (ciągle tu muszę wołać: o dziwo!) dwaj mężczyźni, którzy stali przy mnie, unieśli się w powietrze i polecieli, jak ptaki w stronę gór.
Gdy zdumiony byłem tem zjawiskiem, owa bogini w sukni lila różnych odcieni — (miała na imię Damajanti) powiedziała mi z uśmiechem:
— My tu wszyscy umiemy latać po powietrzu.
— Jakże się to dzieje?
— Taka jest nasza natura.
— Ależ nigdzie na świecie tego niema. Nasze samoloty, cóż to za ciężkie maszyny?
— Nie odrazuśmy do tego doszli. Ale już z górą od stu lat to znamy — od ostatniej rewolucji.
— Rewolucji? Czyż to śród aniołów możliwe są rewolucje?
— O, my nie jesteśmy anioły.
— Ale bądź jak bądź istoty wyższe niż ludzie.
— Może tak, a może nie!
— Któż wy jesteście? Jak się nazywa wasz kraj?
— Nazywa się Surja-wastu.
— Surja-wastu? Gród słońca?