Strona:PL Lange - Miranda.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stały się niewątpliwie cuda na świecie, ale sądzę, że ludzie nie są godni cudów i dla tego za każdy cud trzeba płacić ogromnem morzem nowych i nieoczekiwanych cierpień.
Opowiedział mi też wiele nowin z kraju, które śledził uważnie — i był bardzo pesymistycznie usposobiony: lękał się przedewszystkiem zwycięstwa „ślepych mazurów“. — Ale to już nie należy do rzeczy; dlatego nie będę o tem wspominał.
Henryk był ciekawy tych pamiątek, jakie sobie przywiozłem z Taprobane. Poprosiłem go więc do siebie, do hotelu.
Pojechaliśmy dorożką, gdyż Henrykowi dość t trudno jeszcze było chodzić — i pokazałem mu kolejno suknię, którą nosiłem na sobie i materję, którą mi dano, a którą zamierzałem ofiarować kobietom z mojej rodziny.
Dalej pokazałem mu różne klejnoty w złoto oprawne — i flaszkę wina djamentowego — i słoik pastylek odżywczych.
Dałem mu jedną pastylkę do zjedzenia i stwierdził, że są bardzo podobne do tych, które robił Nirwid.
Kropla wina, zresztą zmięszana z kieliszkiem dobrego Burgunda, smakowała mu jako trunek boski — prawdziwa ambrozja. Znalazłszy jakąś pustą flaszeczkę w swoim pokoju — wlałem mu trochę tego wina, a nadto ofiarowałem mu parę pastylek.
Pokazałem mu również swoją misericordię; pocałował ją Wzruszony, był to miecz jakby Nirwida. Najbardziej go zainteresowały butelki, zawierające wodę nirwidjalną.
Żal mi było, że przybyłem z tą wodą nieco zopóźno dla Henryka: woda ta bowiem ma, dla organizmu ludzkiego, a nawet dla astralów (choć te prawie nie podlegają chorobom, chyba