Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T1.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
112

Raz jeszcze wdziać musiała czarną, aksamitną suknię i cienkie balowe ciżemki. Otuliła się kocem niby szalem i raz jeszcze wybiegła w tę straszną noc.
Spokojna, gwiaździsta, a mroźna noc lutowa zawisła nad ziemią, jak gdyby nigdy nie miała się skończyć. A ciemność i mróz, które ta długa noc z sobą niosła, długo jeszcze unosity się nad ziemią, chociaż już słońce zaszło i wały śniegu, po którym Maryanna kroczyła, w wodę się zmieniły.
Maryanna wybiegła z Ekeby, aby sprowadzić pomoc. Nie mogła dozwolić, aby ci, którzy ją ze śniegu podnieśli i dom i serce jej otwarli, zostali wypędzeni. Chciała udać się do Sjö, do majora Samzeliusa. A pospieszać musiała, z powrotem mogła stanąć dopiero za godzinę.
Gdy majorowa pożegnała się ze swoim domem, wyszła na podwórze, gdzie zgromadzili się jej ludzie i rozpoczęła się walka z rezydentami.
Majorowa kazała powynosić wszystkie połamane wozy, bryczki, sanie, na których ongi przyjechali panowie rezydenci do Ekeby.
Potem podpaliła snopek słomy i ludziom kazała wołać: Gore! Od blasku płomieni i okrzyków pobudzili się rezydenci, powyskakiwali z łóżek i wybiegli na dwór.
We drzwiach jednak stał olbrzymi kowal dworski i dwóch silnych młynarczyków, a kiedy rezydenci wybiegli jeden po drugim, tamci chwytali ich, wywracali, wiązali, wynosili i kładli każdego na jego wozek lub sanie. Żaden z nich nie umknął. A majorowa chodziła od jednego do drugiego, odbierając od nich przysięgę, że nie wrócą do Ekeby.