Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziła się nagle i owładnęła nią. Była jakaś rozgorączkowana, nieswoja, nie wiedziała co robić, poszła więc za popędem kaprysu, i wyrwawszy ręce z jego uścisku, rzekła porywczo:
Nie chcę, proszę odejść i zostawić mię w spokoju.
Biedny Brooke taką miał minę, jakgdyby jego piękny zamek na lodzie upadł mu na głowę. Odurzyło go to jakoś, bo jeszcze nigdy nie widział Małgosi w takiem usposobieniu.
— Czy naprawdę tak myślisz? — zapytał niespokojnie, idąc za nią, gdy się oddalała.
— Tak, naprawdę; nie chcę być dręczona takiemi rzeczami. Ojciec powiedział, że to nie potrzebne, że za wcześnie jeszcze, — i zresztą ja tak samo sądzę.
— Czy mogę mieć nadzieję, że z czasem zmienisz postanowienie? Będę czekał i milczał, póki się nie rozmyślisz. Nie igraj ze mną, Małgosiu, nie myślałem tego o tobie.
— Nie myśl pan o mnie wcale; proszę o to, — rzekła mając w tem złośliwą przyjemność, że wystawia na próbę i cierpliwość wielbiciela i własną potęgę.
Brooke tak był blady i poważny w tej chwili, że się zrobił daleko podobniejszym do bohatera romansu, który to typ ona uwielbiała, ale nie bił się ręką po czole, nie biegał po pokoju, jak to bywa w książce, — tylko stał, patrząc na nią tak smutno, tak tkliwie, że mimowoli serce jej zmiękło. Nie wiem, coby się potem stało, gdyby ciotka March nie wtoczyła się o kulach w tej zajmującej chwili.
— Uważam, — odezwała się ciotka March siadając, — ale o czemże mówił przyjaciel twego ojca, że wyglądasz