Przejdź do zawartości

Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

próbując wyrwać mu rękę, widocznie zastraszona, chociaż temu przeczyła.
— Nie chcę cię trwożyć, pragnę tylko dowiedzieć się, czy cię obchodzę trochę, Małgosiu? Ja cię tak bardzo kocham, moja droga, — dodał tkliwie.
Była to właściwa chwila na ową spokojną i taktowną przemowę, lecz jej nie wygłosiła Małgosia, bo zapomniała co do słowa. Schyliwszy tylko głowę, odrzekła, — nie wiem, — tak cicho, że Jan musiał nachylić się, żeby usłyszeć tę niedorzeczną odpowiedź.
Widocznie uważał, że to warte trudu, bo się uśmiechnął do siebie, jakby z zupełnem zadowoleniem, uścisnął mile pulchną rączkę i rzekł czule:
— Czy będziesz się starała zbadać siebie? Tak bardzo zależy mi na tem, bo nie umiem brać się do dzieła, nie wiedząc czy mię w końcu nagroda czeka, lub nie?
— Jestem za młoda, — szepnęła Małgosia, pytając siebie czemu jest tak pomieszana, kiedy się raduje w duszy.
— Będę czekał, a przez ten czas może się nauczysz mię kochać. Czy to będzie bardzo trudna lekcja, droga moja?
— Nie, — gdybym się jej chciała nauczyć — ale...
— Proszę cię, chciejże Małgosiu. Ja lubię uczyć, i to łatwiejsze od niemczyzny, — rzekł, chwytając drugą rękę, żeby nie mogła zakrywać twarzy, gdy się ku niej nachylał.
Ton jego był wprawdzie błagalny, lecz spojrzawszy ukradkiem spostrzegła Małgosia, że oczy ma wesołe chociaż tkliwe, i że się tak uśmiecha, jakgdyby był pewny swego. To ją rozdrażniło; przyszły jej na myśl niedorzeczne nauki Anusi Moffat, — i chęć panowania, drzemiąca zawsze w łonie nawet najlepszych kobiet, rozbu-