Przejdź do zawartości

Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak piwonja. Tu coś złego zaszło, i chcę wiedzieć o wszystkiem, — rzekła znowu, stukając laską.
— Rozmawialiśmy tylko; pan Brooke przyszedł po swój parasol, — odpowiedziała Małgosia, pragnąc w duchu, aby się wyniósł czemprędzej wraz z parasolem.
— Brooke? nauczyciel tego chłopca? aa! rozumiem teraz! Już wiem wszystko. Ludce wymknęła się wzmianka o jednym liście waszego papy, i kazałam, aby mi wszystko powiedziała. Wszakżeś go nie przyjęła, dziecię? — wykrzyknęła z badzo zgorszoną miną.
— Cicho, bo usłyszy! czy mam poprosić mamę? — spytała Małgosia z wielkiem pomieszaniem.
— Jeszcze nie; mam ci coś powiedzieć i zrobię to natychmiast. Wyznaj mi czy masz zamiar poślubić tego Brookeʻa? W takim razie nie dostaniesz odemnie ani grosza. Pamiętaj o tem i bądź rozsądną, — rzekła jejmość z naciskiem.
Miała ona szczególny dar i przyjemność rozbudzać upór w najłagodniejszych osobach. Nawet najlepsze indywidua mają w sobie odrobinę złości, zwłaszcza młode i zakochane. Gdyby ciotka March prosiła Małgosię, by przyjęła oświadczenie pana Brooke, pewnie odrzekłaby, że nie może myśleć o tem; ale ponieważ samowładnie zakazała, Małgosia natychmiast postanowiła, że go będzie kochać. Zarówno przeciwności, jak wewnętrzny pociąg, prowadzą do stanowczych kroków, i dziewczę, będąc już podniecone, z niezwykłem uniesieniem stawiało opór starej jejmości.
— Pójdę za kogo mi się podoba, ciotko March, i możesz dać swoje pieniądze komu zechcesz, — rzekła potakując głową ze stanowczą miną.
— Czy w taki sposób przyjmujesz radę, moja panno?