Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   113   —


grzechy i smutki tak śmiało i ufnie, jak mnie je opowiadasz.
Ludka w milczeniu mocniej uścisnęła matkę, i wśród panującej ciszy wyrwała jej się z serca modlitwa bez słów, najszczersza, na jaką się kiedykolwiek zdobyła; w tej smutnej, a jednak błogiej godzinie poznała bowiem nietylko gorycz wyrzutów sumienia i rozpaczy, lecz także słodycz zaparcia się siebie i panowania nad sobą. Poprowadzona za rękę przez matkę zbliżyła się więcej do przyjaciela, który przyjmuje każde dziecię z miłością silniejszą, niż ojcowska, i tkliwszą, jak macierzyńska.
Amelka poruszała się i wzdychała przez sen, a Ludka jakgdyby chcąc zaraz naprawić swój błąd, patrzyła na nią z takim wyrazem twarzy, jakiego nigdy nie miała.
— Pozwoliłam słońcu zajść nad moim gniewem, nie chciałam jej wybaczyć, a dziś gdyby nie Artur, byłoby zapóźno! Jak mogłam być tak złą! — rzekła półgłosem, pochylona nad siostrą, ostrożnie głaszcząc wilgotne włosy rozrzucone na poduszce.
Zdawałoby się, że Amelka usłyszała te słowa, otworzyła bowiem oczy i wyciągnęła ramiona z uśmiechem przenikającym nawskroś serce Ludki. Nie powiedziały ani słowa, lecz uściskały się mocno pomimo kołder, i wszystko zostało wybaczone i zapomniane w jednem serdecznem pocałowaniu.