Przejdź do zawartości

Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —


drżą, gdy mówi; bojąc się, że powiedziała zbyt wiele, szepnęła z niepokojem:
— Czy to źle, żem cię śledziła i że wspomniałam o tem? Nie chciałam być niedelikatną, ale tak miło jest mówić ci wszystko, co myślę, i czuć się tutaj bezpieczną i szczęśliwą.
— Możesz mi wszystko mówić, moja Ludko, bo to jest dla mnie największem szczęściem i chlubą, gdy czuję, że moje dziewczęta ufają mi i wiedzą jak cię kocham.
— Myślałam, żem cię zmartwiła.
— Nie, moja droga; ale rozmowa o ojcu przypomniała mi jak bardzo tęsknię, jak wiele mu zawdzięczam, i jak wiernie powinnam czuwać i pracować, żeby zastał swe córeczki bezpieczne i dobre.
— Jednakże namawiałaś go do wyjazdu i nie płakałaś przy rozstaniu, a teraz nie narzekasz i nie okazujesz, że ci brak jakiej pomocy, — rzekła Ludka z podziwem.
— Oddałam, co mam najlepszego, ukochanemu krajowi i wstrzymywałam łzy, póki ojciec nie odjechał. Dlaczego mam narzekać, kiedy oboje spełniliśmy prosty obowiązek, i z pewnością tem szczęśliwsi będziemy, gdy się skończy? Co się tyczy pomocy, to mam ją od lepszego jeszcze przyjaciela, niżeli twój ojciec. On mię pociesza i wspiera. Moje dziecię, troski i pokusy zaczynają się dopiero dla ciebie, i może ich być dużo, ale je pokonasz i przeżyjesz wszystkie, jeżeli się nauczysz oceniać potęgę i miłosierdzie Niebieskiego Ojca. Im więcej będziesz Go kochać i ufać Mu, tem się staniesz mniej zależną od ludzkiej władzy i mądrości. Jego miłość i opieka nigdy się nie nuży i nie zmienia; nie może ci być odjęta, lecz może się stać źródłem życiodajnego spokoju, szczęścia i siły. Wierz w to całem sercem, polecaj Bogu drobne troski, nadzieje,