Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   111   —


— Twój ojciec, Ludko; on nigdy cierpliwości nie traci, nigdy nie wątpi, nie narzeka, — lecz zawsze ufa, pracuje i czeka z taką pogodą duszy, że wstyd mię ogarnia, gdy się inaczej zachowuję; on mi dopomagał, pocieszał mię i nauczał, że dla przykładu muszę się starać o cnoty, których pragnę dla moich dziewczynek. Łatwiej mi przychodziło czynić to dla was, niż dla siebie. Przestraszony lub zadziwiony wzrok której z was, gdy się szorstko odezwałam, powstrzymywał mię więcej, jak wszelkie słowa; a miłość, poszanowanie i ufność moich dzieci były najsłodszą nagrodą za to, żem usiłowała stać się kobietą naśladowania godną.
— Ach mamo, chciałabym choć o połowę być tak dobrą jak ty! — wykrzyknęła Ludka bardzo wzruszona.
— Mam nadzieję, że będziesz daleko lepszą, moja droga; ale musisz „czuwać nad swym wewnętrznym nieprzyjacielem“ — jak zwykł mówić ojciec, bo ci zasępi albo zatruje życie. Otrzymałaś przestrogę, zapamiętaj ją więc i staraj się z duszy i z serca opanować żywy temperament, zanim ci spowoduje większe troski i wyrzuty sumienia, jakich dziś doznałaś.
— Postanawiam spróbować, mamo, szczerze postanawiam, ale musisz mi pomagać, przypominać i powstrzymywać od uniesień. Uważałam nieraz, że ojciec z palcem na ustach wpatruje się w ciebie z bardzo życzliwą, ale surową twarzą i zawsze zaciskasz wówczas usta, albo wychodzisz z pokoju; czy to było napomnienie z jego strony? — spytała Ludka łagodnie.
— Tak, prosiłam, żeby mi był pomocny w ten sposób; nigdy o tem nie zapominał i bronił mię od szorstkich słów tym znakiem i życzliwem spojrzeniem.
Ludka spostrzegła, że matce oczy zachodzą łzami i usta