Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i postępkami swemi? Ile sprawiłeś jej smutku swą chorobą?
— Nigdy jednak nie rzekłem i nie zrobiłem nie takiego, czegoby się wstydzić musiała.
— Cóżto? Czy mniemasz, że tobie przykrzej jest słuchać, co matka mówi, niż aktorom, gdy wypowiadają sobie wzajem na scenie najobelżywsze wyrazy?
— Ci jednak, według mnie, łatwo mogą to przenieść, gdyż są przekonani, że z pomiędzy wypowiadających te słowa ani ten, co robi wymówki, nie czyni ich w celu dokuczenia, ani ten, co grozi, nie rzuca gróźb w celu wyrządzenia jakiej krzywdy.
— Ty zaś, Lamproklesie, gniewasz się na matkę swoją, choć wiesz dobrze, że ona we wszystkiem, co do ciebie mówi, nie tylko nic złego nie ma na myśli, lecz owszem więcej chce dobra dla ciebie, niż dla kogo innego? Czy sądzisz może, że matka jest ci nieżyczliwą?
— Bynajmniej tego nie mam na myśli.
— Czy więc możesz mówić, że przykrą jest dla ciebie ta istota, która ci okazuje swą życzliwość i w chorobie troszczy się, o ile tylko może, najwięcej o twoje wyzdrowienie i o to, aby ci na żadnej z rzeczy koniecznych nie zbywało, a prócz tego gorąco modli się do bogów za ciebie i dane śluby wypełnia. Mojem zdaniem, jeśli ty z taką matką zżyć się nie możesz, to nie jesteś w stanie przenieść tego, co jest dobre. Powiedz mi, Lamproklesie, czy sądzisz, że są ludzie, którym powinieneś oddawać cześć, czy też zamierzasz nie starać się przypodobać nikomu z ludzi i być mu uległym, kimkolwiek on będzie — wodzem, albo jakim innym zwierzchnikiem?