Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bynajmniej tego nie zamierzam.
— Czy więc nie pragniesz, Sokratesie, przypodobać się także sąsiadowi swemu, aby, w razie potrzeby? użyczył ci ognia i zarówno w dobrej sprawie był twym pomocnikiem, jak i w nieszczęśliwym wypadku życzliwie śpieszył ci z pomocą?
— Naturalnie pragnę, Sokratesie.
— A jestże to obojętną dla ciebie rzeczą, czy towarzysz twej podróży po lądzie lub morzu, albo ktokolwiek inny, z kim zdarzy ci się spotkać, jest ci przyjacielem lub wrogiem, lub też może sądzisz, że także o ich życzliwość wypada ci się starać?
— Sądzę, że tak.

— O nich zatem dbać zamierzasz, Lamproklesie; tymczasem nie poczuwasz się do obowiązku szanowania matki, która więcej, niż ktokolwiek, cię miłuje. Czy nie wiesz, że nawet państwo nie zwraca uwagi na żaden innny rodzaj niewdzięczności i nie robi zań nikogo odpowiedzialnym, owszem obojętnie się zachowuje, jeżeli ktoś doznawszy dobrodziejstw, nie odpłaca się za nie. Lecz, gdy kto rodziców swych nie szanuje, nakłada na niego karę i, uznając go za nieodpowiedniego, nie pozwala mu zajmować urzędów publicznych[1] w tem przekonaniu, że czynione przez niego w imieniu państwa ofiary nie mogłyby być składane w sposób miły bogom; że również innych spraw, gdyby się niemi zajmował, nie załatwiłby on dobrze i spra-

  1. Obywateli, wybranych na archontów (tak nazywali się najwyżsi urzędnicy, powoływani corocznie w liczbie dziewięciu) i inne urzędy publiczne w Atenach, rada pięciuset nie wprzód zatwierdzała w godności, aż zbadała poprzednio ich przeszłość. Jeżeli między innemi okazało się, że wybrany źle się obchodził ze swymi