Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o dziecko, chociaż nic dobrego jeszcze od niego nie doznała, i chociaż samo niemowlę nie wie także, od kogo doznaje dobrodziejstw i nie jest w stanie wyrazie swych potrzeb. Sama owszem odgaduje, co dla niego jest pożyteczne i przyjemne, i stara się mu tego dostarczyć; karmi je też przez długi czas i znosi trudy we dnie i w nocy, nie wiedząc, jakiej za to dozna wdzięczności. Przytem nie zadawalniają się rodzice samem żywieniem dzieci; lecz także, skoro tylko dzieci ich okażą się zdatnymi do przyjęcia nauki uczą je rodzice wszystkiego, co sami umieją pożytecznego w życiu, na naukę zaś tych rzeczy, w których nauczaniu innych uważają za zdatniejszych od siebie, o nich posyłają, me szczędząc kosztów i starając się wszystko czynić, aby dzieci ich wyszły na ludzi, o ile można, najlepszych.
— A jednak, — odrzekł na to młodzieniec — choć wszystko to matka moja zrobiła, a nawet i daleko więcej innych rzeczy, nikt nie byłby w stanie przenieść jej złego humoru.
— Czy trudniej, podług ciebie, Lamproklesie, — pytał się dalej Sokrates — przenieść gwałtowność zwierzęcia, czy też matki?
— Podług mnie, — matki, przynajmniej takiej, jak moja.
— Więc wyrządziła ci już ona kiedyś jakie zło, ukąsiwszy lub kopnąwszy, czego nieraz już wielu ludziom przyszło doświadczyć od zwierząt?
— Nie, — lecz mówi ona, Bóg mi świadkiem, takie rzeczy, że oddałoby się całe swe życie, byleby tylko ich nie słyszeć.
— A ty, Lamproklesie, ileto przyczyniłeś jej od dzieciństwa utrapień, dokuczając jej krzykiem