Strona:PL Ksenofont Konopczyński Wspomnienia o Sokratesie.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myśl o nich jak najprzyzwoitszem obcowaniem, nie okazując jawnie, że masz chęć im dogodzenia i unikając ich, dopóki pragnienie twych względów nie dosięgnie u nich najwyższej potęgi; wielka bowiem zachodzi różnica w tych samych darach, czy ofiarowane są w takich warunkach, czy też przed obudzeniem pragnienia ich.
— Bądź więc, Sokratesie, pomocnym mi w tem polowaniu na przyjaciół?
— Chętnie, zaiste, Teodoto, jeżeli będziesz się starała zjednać mnie sobie.
— A jak mogłabym cię zjednać, Sokratesie?
— Sama poszukaj i znajdź na to sposób, jeżeli mnie potrzebujesz.
— Przychodź więc do mnie często, Sokratesie.
Wtedy Sokrates zaczął żartować z mniemanej swojej bezczynności i tak rzekł:
— Nie bardzo jednak łatwo znaleźć mi czas wolny; wiele bowiem własnych i społecznych spraw czas mi zabiera. Mam przytem i ja moje przyjaciółki[1], które nie pozwolą mi odejść od siebie ani we dnie, ani w nocy, ucząc się ode mnie rożnych przynęt i zaklęć.
— To ty, Sokratesie, i na tem się znasz?

— A czy sądzisz, Teodoto, że dla czego innego nigdy nie opuszczają mnie ani obecny tu Apollodor, ani Antystenes, albo że dla czego innego przybyli tu z Teb Kebes i Simiasz? Bądź przekonaną, że nie

  1. Tak nazywa żartobliwie Sokrates uczniów swoich, z których kilku poniżej wymienia.