Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żebrak, miał polecenie oddać pismo do rąk pani tak aby nikt nie widział. To było trudno, dopóki choć imieniem jesteś żoną moją listów pokryjomu odbierać nie możesz. Ale ja też cudzych rozpieczętowywać nie będę. Proszę więc wyjść i list sobie odebrać. Tak mało się tego lękam że w papier nie zajrzę...
Domcia która w początkach nie chciała słuchać i siedziała z głową odwróconą, powoli twarz podniosła zasłonioną.
— Ja o żadnych listach nie wiem! rzekła.
— Właśnie trzeba żebyś pani wiedziała, kto się do niej pisać w ten sposób ośmiela. List może paść w cudze ręce... ja tego nie chcę. Dziad żebrak stoi w ganku, przecież wyjść do niego można...
Zawahała się młoda pani, chwyciła za skronie, wybiegła szybko, mąż powoli poszedł za nią. Spojrzała na Tobołę.
— Masz list? dawaj go! kto ci go dał? gdzie?
— Na drodze jasna pani, na drodze... odparł żebrak — ja nie znam tego pana... młody... jasnowłosy...
Domcia chwyciła list, był bez podpisu.
Zbisław stał za nią.
— Ale tu nie stoi żadne imię! zawołała kobieta...