Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawidzę to na życie... Takim mnie matka na świat wydała... to darmo! Jeśli cię tu jaki tchórz wysłał z kartą albo ze słowem, sam się bojąc wleść w moje ręce.. lepiej powiedz... na sumieniu ci lżej będzie.
Tobole w ustach zaschło ze strachu, nie mógł sobie tego inaczej wyobrazić, tylko że Zbisław coś wiedział a próbował go, począł więc drżeć, a oku wprawnemu nie trzeba było wiele by się z postawy reszty domyśliło.
— Masz kartę? zapytał Zbisław...
— Mam! rzekł dziad.
— Kto ci ją dał?
— Jakiś pan w karczmie na drodze.
— I kazał ją oddać jejmości żonie mojej tak, aby nikt tego nie widział...
— A no, tak... ale jaśnie panie.
— Nic ci nie będzie, nie bój się... chodź za mną, zawołał śmiejąc się Zbisław...
Nie bez wahania powlókł się Toboła do ganku — czekaj tu i krokiem się nie rusz... odezwał się szybko gospodarz... i wszedł do dworu. Pokój Domci był w drugim końcu... pan młody zbliżył się do drzwi i zapukał; a nie doczekawszy odpowiedzi, wszedł powoli i skłonił się.
— Jest tu do was posłaniec — odezwał się — od kogo, nie wiem, niepokaźny, bo