Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba zobaczyć co w środku, wrzucił mąż z cicha. — Zniecierpliwiona po chwili namysłu, z gniewem list ów rzuciła Zbisławowi i odeszła... Padł na ziemię. Ten podniósł go zwolna, Tobole dał jeszcze jałmużnę i skinął aby sobie szedł, a sam wrócił z papierem za żoną. Siedziała już płacząc w krześle w swoim pokoju, gdy się zjawił z powrotem.
— Cóż mam zrobić z tym fantem, który trzymam w ręku? zapytał uśmiechając się.
— Co się panu podoba!...
— Chociaż nie złamałem pieczęci, czuję że to poczciwy Staszek śle jakieś ostrzeżenie i przyrzeka pomoc jakąś... ale przysięgam pani że to się nie zda na nic... Moim więc zdaniem, ciekawego tu nie może być nic... sądziłbym że najwłaściwiej rzucić to w ogień... bo później gdyby list do tej która nosi nazwisko moje, pisany ukradkowo przez innego mężczyznę tułał się po świecie, mogła by mi przyjść ochota przyszpilić go na piersi winowajcy i spróbować czy w ten cel trafię...
— Panie Zbisławie, obruszyła się Domcia, czyń pan co się mu podoba... czyń co chcesz, ale racz mnie uwolnić od swojego towarzystwa i rozmowy...