Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a to piękna miłość co gotowa zabijać aby się jej zadość stało? —
— Tak, moja pani a dobrodziejko — będziemy zabijali, szturmowali, krew się lać będzie... a ja was zdobędę...
Domcia popatrzała nań, zaczynało zmierzchać... zadumała się... uśmiechnęła figlarnie...
— A gdybym ja pana o co prosiła?
— O wszystko, prócz żebym się zrzekł mych praw do niej...
— Wszak waćpan masz już zamek w swej mocy i otoczyłeś go cały?
Zbisław uśmiechnął się.
— Zdaje mi się.
— No, to kroki nieprzyjacielskie odłożyć możesz... do jutra.
— Gdybym nie chciał to muszę... rzekł Zbisław, po nocy niema co tu robić... ale uprzedzam panie, że straże pilnie czuwać będą, i nikomu ani nawet kobiecie, ani starcowi... wymknąć się nie dadzą...
— Więc do jutra! zawołała Domcia z uśmieszkiem...
— Do jutra! ale o szóstej rano przypuszczamy szturm...
Główka Domci znikła z okienka. Zbisław został sam zamyślony. Żubr przystąpił do niego.