Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to ma znaczyć, to do jutra? zapytał.
— Namyślą się i — poddadzą — rozśmiał się Zbiś.
— Oj! nie — kobiecina uparta! w tym coś jest — odparł Żubr, one zamek znają, noc nadejdzie, wyślizną się nam — zobaczysz.
— Którędy? juściż skrzydeł nie mają, a chyba by ulecieć musiały. Zamek osaczony do koluteńka... od tyłu rzeka. mury, i częstokoły, ludzie będą chodzić całą noc — to nie może być.
— Zapewne że to trudna, rzekł Żubr, ale Zbisiu... ty bab nie znasz — jeśli ona ciebie nie chce, to jeszcze nic, ale jeśli na swoim myśli postawić, znajdzie sobie myszą dziurę jaką i uciecze...
Zbisław głową potrząsł.
— Panie Zygmuncie Tomaszewski — zawołał — waćpan masz kierować oblężeniem, boś się tego podjął... każże całą noc stosy ognia porozpalać i utrzymywać na wałach, aby było widno jak we dnie... a straże się mieniać mają bez ustanku i czuwać jak najpilniej.
— Jak pana Boga kocham — trzymając się za żołądek krzyknął Barański — trzeba pęknąć ze śmiechu patrząc na to i słuchając