Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znała od niego wrażenia, którego sama zrozumieć nie mogła. Żal się jej zrobiło tego szaleńca...
— Czego pan chcesz odemnie? zapytała po chwili przychodząc do siebie — co pan czynisz?
— A! moja Domciu najdroższa, zawołał ręce składając na piersi Zbisław — bo mam już prawo nazywać cię tym imieniem, ja to mógłbym was spytać co czynicie ze mną? i czy się godzi tak postępować? Jeśli my mężem i żoną, połączonemi w obliczu Boga — nic nas rozerwać nie może... I że się podobało szalonemu starcowi pleść baje przed kościołem...
— Słuchaj waćpan — przerwała Domcia, ja nigdy was nie chciałam, poszłam do ołtarza dla dogodzenia woli stryja i w tej nadziei że to co się stało po ślubie, ten protest przyjdzie przed ślubem. Ja waćpana nie kocham... niechcę i nie będę jego żoną. — Czy tego mu nie dość?
— Byłoby aż nadto, rzekł Zbisław, gdybym ja tej niewdzięcznej Domci na zabój nie kochał i nie był przekonanym że moją miłością jej wstręt przezwyciężę...
— Nigdy w świecie — rzekła Domcia —