Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka łamiąc ręce płakała, a poczciwy Chrapski z adjutantem swym Joachimem naradzali się nad zamku obroną. Prawdę rzekłszy prochu był jeden worek nie wielki... i na długo starczyć nie mógł... W inne zapasy zamek był zaopatrzony tak że nie jedząc szczurów, można się w nim było z biedy tydzień utrzymać, rezygnując ostatnich dni na żywienie powidłami...
Chrapski obliczył swoje siły i nieprzyjacielskie, ostatnie były przeważającemi, ale któż nie wie że w dziesięciu można się w fortecy stu obronić. Gorszym to uważał iż tamto byli szlachta do wojskowego rzemiosła sposobni a pod jego komendą leśnicy i chłopi... nie bardzo umiejący się obchodzić z bronią... Ale ufał geniuszowi swemu i gnieździe.
Już nad wieczór stara Osowiecka przywlekła się po cichu do płaczącej pani Bożeńskiej.
W podobnym położeniu ludzie się najprędzej poufale ku sobie zbliżają... Stara klucznica nachyliła się ku pani.
— Niechaj no moja dobrodziejka nie płacze — rzekła cicho — a i panienka także... Chrapski tam się odgraża, ale ja jemu nie ufam, zależał pole...