Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gotowała na przyjęcie. Niepotrzebuję mówić, że ludzie do milczenia przysięgą zobowiązani zostali...
Domcia choć przerażona ślubem swym, potym rozradowana rozerwaniem nienawistnego jej związku, choć pod silnemi wrażeniami dnia tego ulegająca, cieszyła się z awantury. — Nic do jej usposobień przyjemniej przypadać nie mogło... lubiła przygody... podróże, niespodzianki... a przytym? obiecywała sobie po cichu że Staszek Horwat dowie się, wyszpera gdzie jej szukać i odwiedzać ją tu będzie... Słowem roiła — a jestże szczęście nad marzenie takie młodzieńcze? Gdy matka chodziła zamyślona i po krótkim spoczynku na rozpostartej słomie pokrytej kobiercami zrywała się uciskając rękami dłonie i dumając co pocznie, Domcia drzemała na posłaniu z uśmiechniętemi do przyszłości ustami.
Nad rankiem gdy rozwidniało dobrze puszczono się nareszcie w dalszą drogę po leśnych wąskich drożynach ku Opolu. Potrzebowało to kilku godzin czasu, gdyż wśród lasu, wąwozów, grobelek, ciasnych przesmyków pośpieszyć nie było sposobu. Naostatek dębowy las przerzedzać się zaczął, pani Bożeńska głowę przez okno wystawiwszy zawołała:
— Otóż Opole...