— Z Mazowsza itidem, z których jeden miał za sobą Malewiczównę z Malewa, znany był mi intime...
— Mój stryj nieboszczyk, requiescat in pace.
— Umarł! proszę asindzieja? umarł!
— A kogóż mam szczęście tam insperate poznawać i szczycić się zawiązaną miłą mi konwersacyą? — spytał z właściwą wymową pan stolnik.
— Kordziłowicz Inocenty z Wołynia, z pod Łucka — odparł prawnik — z Kordziłówki szlachcic, mogę powiedziéć, tak dobry jak i drudzy i possessionatus, acz na cząstce.
— Bardzo mi miło zaszczycić się towarzystwem waćpana dobrodzieja!...
Gdy tak wzajemnie prawią sobie starzy komplementa w smaku czasu owego, usunęli się nieco, by natłokowi ustąpić, a stolnik nagle jak sparzony, ogromne oczy na kupca wytrzeszczył. Falkowicz, który go już może za nowo przybyłemi nie widział, odezwał się do kogoś; dźwięk jego mowy doszedł uszu pana Kornikowskiego. Schmurzyło się nagle oblicze, zacisnęły usta i, pożegnawszy szybko Kordziłowicza, który miał intencyę wprosić się na miodek lub węgrzyna, o ile mógł, szybko wyniósł się ze sklepu.
Ale jak wzruszony! jak trzęsący się! jak blady! jak oddychający ciężko! Oczy mu mgłą zaszły, łzą może, i ze schodów, o których zapomniał, tylko co się nie stoczył; przecież Kordziłowicz go jakoś podtrzymał, co dało powód do nowych uścisków i poleceń pamięci; a stolnik jak napiły, powlókł się sam nie wiedząc dokąd, i zamiast ku ratuszowi, skręcił się ku dominikanom, zapomniawszy, że na niego czeka Dorota.
Poznał on ten głos, chustka się nieco usunęła, dojrzał twarzy i był przekonany, że w istocie Siekierzyński został kupcem.
Był to cios tak dla niego wielki, straszny i niespodziewany, że w początku powtarzał tylko: kupiec! kupiec! i szedł jak przybity. Zastanowił się chwilę, zbierał myśli.
— Niech kaduk porwie! sza! sza! ani mu powiem, żem go poznał! potrzeba to utopić! żeby świat nie wiedział, nie widział, nie domyślił się. Wstyd! hańba! strata szlachectwa! Siekierzyński! Siekierzyński! a! a! gdyby się nieprzyjaciele ich dowiedzieli!
I pochwycił się oburącz za głowę.
— Nikt! nikt o tém wiedziéć nie powinien! ani ja! ani ja nawet! Falkowicz! Falkowicz! szaleństwo! jakiś głupiec mu to doradził, a on głupiec drugi, że to przyjął! A! rozumiem teraz, na co mu potrzeba było pieniędzy! Gdyby się był utopił, nie tyle-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/86
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.