kroki po pierwszéj izbie, z głową do góry, z ręką na plecach jedną, za pasem drugą, z uśmiechniętą błogo twarzą.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus...
— Na wieki wieków, ojcze! a! a! wiecie wielką nowinę! Pan Bóg mi dał syna... myślę, jakie mu dać imię, w samę porę przychodzicie.
— Winszuję i życzenia składam ze szczerym afektem, dla całego ich domu, jako sługa i bogomodlca...
Skarbnikowicz się skłonił.
— Błogosławieństwo boże — kończył ksiądz — warto szczęśliwą chwilę pięknym uczynkiem oznaczyć.
— Chrzciny będą solenne...
— E! to nie o chrzciny chodzi, skarbnikowiczu dobrodzieju... ale żebyś tak w imię boże... pogodził się z Wichułą, toby to była w niebie radość, żeby się to zgorszenie ukróciło.
Twarz Siekierzyńskiego zasępiła się, milczał.
— Żebyś mu tak po bratersku... — mówił ksiądz.
— Jak-to po bratersku? — przerwał urażony gospodarz.
— Alboż nie jesteśmy wszyscy braćmi w Chrystusie?
— Tak, tak, ale są starsi i młodsi, i Kainy między braćmi... Ja się z nim nie kłócę — rzekł Siekierzyński — ale on ze mną! zresztą mój ojcze, to dla mnie obojętny człowiek, a żyć z nim nigdy nie myślę i nie będę.
— Czemu?
— Bo, prawdę rzekłszy, znajdzie on sobie równych.
— Ej! duma, duma, skarbnikowiczu, nie chrześcijański sentyment! porzucić-by to, porzucić!
— Duma nie duma, ale kiedy kto zna swoję godność...
— Skarbnikowiczu, taki on szlachcic jak i wy — rzekł nieostrożnie ksiądz proboszcz.
Na te słowa jakby go sparzył, odskoczył Siekierzyński, zaciął usta, zgóry spojrzał i odparł z dumą wyraźną, krótko i sucho:
— Przepraszam, nie taki szlachcic jak ja... bo takiéj szlachty jak Siekierzyńscy, mości proboszczu, w całym kraju jest tylko cztery familie... Zresztą dajmy temu pokój.
Nie nalegał ksiądz więcéj, bo widział, że i tego obraził, co zresztą najczęściéj mu się trafiało, poszedł więc pokorny i cichy powinszować jéjmości i pobłogosławić nowonarodzonego. W ślad za proboszczem przybyli i inni sąsiedzi, którzy kochali i poważali skarbnikowicza i mój pan Piotr Kornikowski, stolnik nurski, który ze szczególną był czcią dla téj familii, a przyjaźnią poufałą Siekierzyńskiego się zaszczycał. Wszystkich na chrzciny, nieco odłożone dla przygotowań, pozapraszał gospodarz; jakoż w miesiąc potém
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/42
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.