Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A nieoszacowany J... a K...!
Sypnęły się wspomnienia, śmiech młody wzleciał na usta, zapomnieli o znużeniu, o potrzebie snu, o różnicy położeń, o wielkich zagadkach, które tak gorliwie rozwiązywali przed chwilą, z poważnych ludzi stali się dziećmi, a trwało to, dopóki jakieś niepotrzebne wspomnienie nie sprowadziło ich na ziemię...
— A! — rzekł Julian — każdy z nas dźwiga na ramionach brzemię życia... szczęśliwy, komu Bóg dał siłę...
— Wiele siły lub uczucia mało!... Ale jedna się nabywa, drugie utrąca powoli, e sempre bene; przecież nam nikt nie obiecywał raju, gdyśmy rozpoczynali płaczem pielgrzymkę naszę... Ostrzegali nas wszyscy, że nie pójdziemy po różach!
Na te słowa wbiegł nagle, napół ubrany, służący pana Juliana i nastraszył podróżnych zbladłą twarzą i pośpiechem, z jakim wleciał...

V.

Julian widząc wbiegającego służącego, zerwał się z łóżka zbladły, chwytając za piersi, pod którą biedne serce jego wstrząśnione żywo, przykro bić zaczęło, oczy zwrócił na Sawę, i przeczuwając coś niezwyczajnego, oczekiwał tylko, co nań spadnie.
W istocie, nieroztropny młody sługa mógł był najśmielszego nastraszyć, tak wpadł nagle z twarzą wywróconą, z oczyma pałającemi, widocznie pilno potrzebując jakąś złą wiadomość udzielić swemu panu. Jakkolwiek więcéj ostrzelany Aleksy, któremu na myśl przyszedł pożar, zerwał się rownemi nogami, i narzuciwszy burkę na ramiona, gotował się do wstania. Sługa zaś wpadłszy i dopiéro w progu drugiéj izby pomiarkowawszy się, że postraszył panicza i nieznajomego pana, zaciął się, zapóźno wyrozumiawszy, począł z głową spuszczoną mruczéć coś niezrozumiałego.
— Co się stało! co to jest? — zawołał Julian.
— To, proszę pana... z Karlina!
— Z Karlina! — schwycił się Julian. — Kto! jak! cóż się tam stać mogło?
— To się jeszcze nic nie stało, proszę pana — rzekł Sawka — ale gadają, że ktoś zachorował!...
— Któż to jest z Karlina? gadaj a prędzéj!
— To, proszę pana... my z Hryćkiem stali ta se fajki palili na wrotach... a tu...
— Ale mówże prędzéj — niecierpliwiąc się, począł Julian, którego oczy błysły.
— A tu... patrzym... rycht siwy i majaczeje na bidce, jakby Sa-