mnego wąsa jego. Miał na sobie granatową kapotę i biały pikowy żupan pod spodem, w ręku kielich, a w drugiéj butelkę, z którą spotkał wchodzących, i zaraz pił zdrowie stolnika i Siekierzyńskiego, co taką aplauzów wywołało wrzawę, że z drugiéj izby ukazała się postać niewieścia, domyślająca się widać, że ktoś nowy przybył do grona gości. Ciekawém okiem zmierzył ją Tadeusz, bo na niego mrugnął stolnik: była to dorodna, piękna czarnobrewa, nie pierwszéj młodości, ale świeża i żywa i widać śmiała a rezolutna. Ubiór jéj skromny bardzo, niedawno przybyłą ze wsi okazywał, trzymała w ręku kluczyki, a oczyma mówić się zdawała: — Jeszcze jeden truteń! czyż ich było mało! — Ruszyła nawet ramionami; po czém znikła.
Pijatyka wściekle wrzała w małéj izdebce, a nowo przybyli trzeźwi jeszcze, dziwnie się wydawali wśród zarumienionych, ożywionych i już niezmiernie czułych gości, co wcześniéj poczęli śniadańko. Pan Sebastyan był wszędzie: wszystkich zaklinał, by pili, prosił na klęczkach, całował ledwie nie po rękach, dusił w szerokich objęciach, wykrzykiwał i nie mogąc na kim wymódz spełnienia kielicha, używał w ostatku wykrzyku zwykłego:
— Pod kpem! mościdzieju, kto nie wypije!
Nie dali się téż bardzo prosić Mazurowie i wychylali kielichy raźnie tak, że już kilku do ścian się przyparło, inni na ławach szukali podpory, inni pod ręce się brali, spodziewając więcéj sił w towarzyszu, a znajdując tylko tęż, co u siebie, nóg niepewność i głowy zawroty.
Śniadanie znikło w mgnieniu oka, a toasty trwały niewyczerpanéj rozmaitości, pod tysiącem pretekstów wznawiane. Stolnik obawiając się ataku pedogry i pana Sebastyana zarówno, przyjmował pełne od niego, ale je zaraz bardzo zręcznie wylewał na doniczkę z karolinką, która stała w oknie; Tadeusz z pijanemi odmieniał kielichy, coraz to próżnego dostając, a mało kosztując w istocie. Wszyscy, prócz naszych dwóch panów, byli pod hełmem, a gospodarz, który każde zdrowie sam pierwszy wnosił, zaczerwieniony był tylko i ochoczy, ale nie pijany wcale; o jego głowę nie takie opierały się już uczty!... Z szczególną był grzecznością i uprzejmością dla pana Tadeusza, którego wreszcie wziąwszy sam pod rękę, wprowadził do drugiego pokoiku, gdzie siedziała panna Klara, zajęta jakąś robótką, z miną rezolutną, ale posępną: w progu jeszcze zmierzyła oczyma pana Siekierzyńskiego od stóp do głowy, i gdy ojciec go jéj zaprezentowawszy, samych pozostawił, wskazała mu stołek przeciw siebie, czekając, by rozmowę począł.
Ciężko to przyszło panu Tadeuszowi, ale gdy raz usta otworzył, Klara uchwyciła nić i sama żywo rozmawiać poczęła, śmiało, rzeźko
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/149
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.