fortunę, wstąpić w święty stan małżeński i dożywotnią przyjaźń z osobą jak on rodu znakomitego...
— Szczęść mu Boże! — rzekł Wojewoda — ale cóż ja mu na to poradzić mogę?
— Jakto? JW. pan nie widzisz, do czego ta mowa moja zmierza?...
— Prawdziwie, dotąd, stolniku, ślepy jestem.
— JW. kasztelanka...
— Jakto? — porwał się z krzesła Wojewoda — jakto? — i rozśmiał się tak szeroko, tak głośno, tak ogromnie, że z przedpokoju wpadł sługa śmiechem niezwykłym obudzony.
Stolnik osłupiał; Wojewoda się upamiętał, wstrzymał wesołości wybuchy i rzekł ocierając łzy:
— A! stolniku! stolniku! pozwól, niech to żonie mojéj powiem, bo nie wytrzymam!
Kornikowski nieco zmiarkowawszy, że na śmiech zarobił, ale nie mogąc pojąć w jaki sposób, ust nie otworzył, gdy pan Wojewoda wyleciał z pokoju i pobiegł do żony. Po chwili w pokojach dały się słyszeć śmiechy niesłychane, i nierychło powrócił gospodarz umiarkowawszy się trochę.
— Daruj mi — rzekł do starego — ale tak niespodziana i dziwna propozycya...
— Czém-że dziwna? JW. panie! — obrażony rzekł stolnik.
— Pozwalam, że pan Siekierzyński czy Siekiernicki, jak go tam nazywasz!..
— Ależ Siekierzyński! — z gniewem dodał szlachcic.
— Pozwalam, że jest najśliczniéj urodzony, ale ta jego ilustracya zbyt dawna i coś zapomniana, mam dwóch ekonomów tego nazwiska, jak-że chcesz, żeby kasztelanka...
Stolnik pochwycił czapkę, skłonił się i już był w progu, słowa więcéj nie rzekłszy; Wojewoda wydał mu się jeśli nie szalonym, to postrzelonym przynajmniéj. Powróciwszy do gospody, nie chciał się wyspowiadać z sukcesów kroku swego przed Tadeuszem, kazał zaprządz kolaskę i wyjechał z miasteczka. Ale w Siekierzynku zasiadł sam w okularach robić kopię drzewa gienealogicznego Siekierzyńskich, na czterech arkuszach sklejonych opłatkiem i dokonawszy téj wielkiéj pracy, wysłał z nią umyślnego do Wojewody.
— Niech zobaczą, przekonają się i żałują — rzekł w duchu dumnie. — Darowałbym im, gdyby o pieprzu wiedzieli, ale poniewierać i lekceważyć Siekierzyńskich! nie wiedziéć, co oni znaczą! to głupota i barbarzyństwo! Nie dziwię się, że kraj upada, gdy pamięć najzasłużeńszych ginie w narodzie.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/132
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.