Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

udają się, gdy już chory ledwie nie kona; z dobrym interesem, czystym, jasnym i łatwym nikt go nie używał, ale w złym, nikt się bez niego nie obszedł. Nic nikomu nie zrobił darmo, zawsze prawie wymagał wynagrodzenia wielkiego, targował się o nie jak o grzyba, ale za to gdy się wziął za co, dokazywał cudów.
Wskazano tedy Pancerzyńskiego panu Tadeuszowi, a ten ledwie go odszukał w oddalonym dworku nad Wisłą, gdzie mieszkał na ustroniu sam jeden z chłopakiem tylko, który mu służył za przepisywacza, kuchtę, sługę, woźnicę i dependenta. Długo potrzeba było do drzwi stukać, zanim je ów odarty Janek otworzył, a nie puszczając do środka, póki tynfa nie dostał, wypytał się o nazwisko, potrzebę i poszedł, zostawiwszy gościa w pierwszéj izbie, do kancelaryi pańskiéj. Ta izba niewielkie dawała wyobrażenie o zamożności pana Adama; w niéj dwa stołki sosnowe, ława, stół prosty, komin i piec gospodarski jak w chacie, a na ścianie tylko Chrystus ciemno malowany. Zresztą pułap niski z belkami, drzwi wąskie i małe, okna z czterech szybek złożone i podłoga piaskiem wysypana. Po chwili oczekiwania skrzypnęły drzwiczki i wszedł Pancerzyński; figurka mała, koszlawa, krzywa, blada, za którąbyś nie dał trzy grosze. Głowę miał śpiczastą bardzo, pokrytą włosem ostrzyżonym ze szwedzka, ale bez pudru i najeżonym do góry; skóra na twarzy podobna była do pergaminu, oczy piwne duże, nos trochę krzywy, usta wąskie, a w lewym policzku, z jakiéjś choroby widać, w środku zrobił się dół i ściągnęły muskuły nadając dziwny wyraz téj części fizyognomii, tak, że inny był z prawéj patrząc, inny z lewéj i jedna strona zdawała się ciągle uśmiechać, gdy druga patrzała ostro i surowo. Taż sama choroba zapewne, która skrzywiła twarz, wyciągnęła mu też jednę nogę, a chodząc nią zamiatał jak nie swoją, ręce wisiały mu długo i ogromnemi kończyły palcami.
Pan Tadeusz cofnął się myśląc, że to nowy sługus tynfa z niego wydrzéć przychodzi i już się do sakiewki gotował, bo ubiór prawnika niepoczesny omyłkę usprawiedliwiał, gdy głosem ogromnym, głosem jakby z piersi olbrzyma pochodzącym, dziwna ta postać odezwała się:
— Jestem do usług waćpana dobrodzieja.
— Pan Adam Pancerzyński?
— Tak, tak! ja sam, siadać proszę, a pan?...
— Tadeusz Siekiera Siekierzyński.
— Czy nie Longina Sobiesława skarbnikowicza syn?
— Właśnie, panie dobrodzieju!
— Cieszy mnie, że go u siebie oglądam! bom rodzinę pańską szanował, choć nie znając, gdyż młody byłem, jak szanowny rodzic jego żegnał się z światem. Czémże pomocny mu być mogę?