Strona:PL Kraszewski - Kościół Święto Michalski w Wilnie.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale zbierzmy się; księże Jurski, proszę zwołać kobiety nawet z dziećmi... i...
— Starego Dydaka odwołać od bramy, słyszę coraz szturm mocniejszy!
Rektor wyszedł i wrócił wkrótce z pękiem kluczów, z latarnią w ręku i skinął, nic nie mówiąc, aby wszyscy szli za nim.
Ksiądz Balcer próżno ruszał ramionami: obudzono wiecznie śpiącego pana Pietkiewicza, poszli wszyscy. Rektor wprowadził ich ciemnym korytarzem do drzwi żelaznych w głębi będących, otworzył i rozkazał, aby ostatni z idących, zawalił je kamieniem, leżącym blisko podwoi. Z przestrachem cisnęli się wszyscy, aby coprędzej zejść do lochu, gdzie ich rektor prowadził: kobiety, dzieci, mężczyźni, księża i wszyscy biesiadnicy, którzy się byli pozostali we zborze, gdyż wielu przed rozpoczęciem rozruchu wyszło do domów.
Loch był ciemny, ciasny, a że kalwini mieli tylko dwie latarnie, a osób było około trzydziestu, trudno było uniknąć zamieszania, jakie z tej ciasnoty wyniknąć naturalnie musiało. Milczenie jednak było wielkie, bo strach, aby tego ostatniego schronienia katolicy nie odkryli, wszystkim zamykał usta. Jedna tylko pani Naborowska, kobieta bardzo niewstrzemięźliwego języka, niemogąc długo znieść milczenia, ozwała się nareszcie do księdza rektora:
— A długoż tak iść będziemy?