Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jest istotnie zajmujący i pełen dowcipu — a niema tych wielkich słów i wyszukanej moralności, przylepiającej się do wszystkiego, która u innych nudzi... Wyrozumiały na słabości ludzkie — i dla tego pokrywać ich, nie widzi potrzeby.
Pomimo żem krótko bardzo zamierzała bawić u Józi, nie sposób mi się było wyrwać. Ciągle ktoś siedział przy mnie, zastępował drogę... Ojciec grał w ekarté i wyszukać go było niepodobna. Józia zaklinała, aby jej nie psuć fety, osierocając ją... Musiałam dotrwać do wieczerzy, a nawet siąść do niej, ale Ojcu szepnęłam, aby przed końcem jej mnie wyprowadził.
Wymknęliśmy się zręcznie, chociaż Molaczek i jeszcze para jakichś znajomych panów, których nazwisk nie wiem, przeprowadziła mnie do powozu. Ojciec chciał zostać, aby się odegrać...
Smutniejsza niż tu przybyłam, powróciłam do domu; ta wesołość, ten blask... to roztrzepanie jakieś, przybiło mnie... Wydaje mi się to dziwnem, straszliwem, jakby wirowanie upojonych nad przepaścią... Po nad tym tłumem... zawisła niewidzialna śmierć, ruina, niedola... nienawiść... zemsta... Jutro tych sukni różowych połowa zmieni się w żałobę... Rozebrałam się prędko, aby pójść do Stasia i przeprosić cienie dzieciny, żem mogła być niewierną.