Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dnia 28. Czerwca.

Z rana znowu Oskar się nastręczył i — przylgnął do mnie, a Stryj, Baron i Mama, zdaje się umyślnie tak ułożyli przechadzkę, aby nas zostawić samych i wcale nam nie przeszkadzać. Rozmowa z nim jest czemś tak oryginalnem, że... trudno by w nią uwierzyć, gdyby nie była tak okrutnie jasną i boleśnie rażącą...
Zaczął od pożerania mnie oczyma, i zwykłego oblizywania się na mój widok, jak gdyby chciał istotnie zjeść na śniadanie. Po tem przysuwał się do mnie tak, że ja odsuwając się, szłam prawie ocierając się o skały... Nareszcie podał mi rękę, której nieprzyjęłam..
Westchnął straszliwie, zatarł włosy i rozpaczliwe wejrzenie wlepił w firmament...
— Panna Serafina zawsze niełaskawa! rzekł.
— Panie Oskarze... cóż to za wymówka...
— A bo, pewnie — kiedy ja... ja uwielbiam... a nawet ręki mi nie wolno... jak Boga kocham!
— Ale cóż by to miało za minę?...
— Jak Bo’a kocham... że choć sobie życie odebrać....
Zaczęłam się śmiać — i on poszedł za mną —