Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmieliśmy się oboje. — No to, przepraszam — rzekł — to przepraszam.
Po chwili, zaczął bez żadnego związku z tem co poprzedzało.
— Panna Serafina nie zna Herburtowa?
— Nie.
— To mój majątek — hrabstwo... Mam bardzo śliczny pałac... Jaka wielka sala... jak huknąć w niej, albo się roześmiać, to się rozlega jak w lesie. — Jak Bo’a kocham...
Na pułapie złocono...
— Bardzo panu winszuję...
— Co z tego, kiedy nudno samemu...
Ja się muszę ożenić... Mnie już dawno czas...
— Czemuż się pan nie żeni?
Rozśmiał się, i rzekł cicho. — Niech panna Serafina pójdzie za mnie.
Złożył ręce na piersiach...
— Jak Bo’a kocham... e! co to gadać! co zechce to będzie miała...
Spuściłam oczy, jakbym nie słyszała... wnet zmienił tom i mówił dalej...
— Wszystko w Herburowie jest... Co dusza zapragnie... a pieniędzy huk. A sad? a ogród? a kucharz... jak on gotuje... to tutejsze traktyjery, z pozwoleniem — świństwo!!