Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spiewają we francuskiej ziemi — Ton! ton! śmiało się tylko ujmij za mnie i oczu tak nie spuszczaj! tfu! nigdym się nie spodziewał, żebyś ty otarłszy się miedzy ludźmi przez lat tyle jeszcze się wstydzić i kraśnieć umiała!
Tak dodając odwagi drżącej towarzyszce swojej śmiało się sam zbliżał ku tłumom studentów, mierzył ich pogardliwie oczyma, a niby nie chcący języka ku nim wystawiał.
Lecz zaledwie podeszli tak blisko, że młodzież rozpoznać mogła dokładnie znaną całemu miastu Strelimusse, śmiechy, krzyki, świsty, wrzaski coraz dziwniejsze, głośniejsze, straszniejsze rozległy się długo okropnie po ulicy. Kobieta chwyciła silnie rękę Tomasza i niespokojnie zawołała, zwracając go i targając:
— Wróćmy się, wróćmy, na Boga, wróćmy się panie Tomaszu, ja tego nie wytrzymam!
— A patrzcie no patrzcie — ozwały się głosy z tłumu, patrzcie jak ta koszlawa cnota uwiesiła mu się na ręku. — Szubienicznik jakiś, heretyk, ha! ha! hu! hu! błotem na nich! — Jak śmieli iść tak koło szkoły! koło nas! — koło kościoła! — jeszcze się dmie łotr jakby siedział na tronie, błotem na nich! hu! hu! błotem na nich!
Za temi słowy nastąpiły plugawsze jeszcze i kilka garści błota przylgnęło na sukni Strelimussy i jej towarzysza. Pan Tomasz podniósł natychmiast głos i niezważając na prośby kobiety, aby milczał, szedł prędzej, stanął nagle nieporuszony i otaczających go łajać zaczął.
— Łajdaki! obszarpańce! — — Cicho! bo was nauczę rozumu! A do szkoły błazny, a do książki gołowąsy!