Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

króla mocno słyszę rozgniewał. Summa summarum w tę się sprawę nie wmięszam, raz że to nie jest moja rzecz i świadkiem tego nie byłem, a zatem sądzić nie mogę kto winien — powtóre (posunąłeś Waszmość oczywiście chłopka panie Glinka — ja grać nie będę), powtóre że Waszmościom moja prezencja mało pomoże, a mnie wiele zaszkodzić by mogła. Wszystko rozważyć wprzódy trzeba niżeli się robić zacznie, tak tedy.
— Nie spodziewaliśmy się tego nigdy po Waszmości, rzekł Lew, abyś to mógł uczynić. Chyba może jesteście przyjacielem zbójcy tego Czarnkowskiego.
Notabene zbójcą zwać kogoś, bez scrutinium i przekonania, nie godzi się; powtóre ksiądz Czarnkowski znany i mnie i wszystkim, że tego ani robić, ani rozkazywać nie mógł; na ostatek wiadomo że to słudzy jego pobroili, na cóż jego obwiniać?
— Jego słudzy, słudzy! — krzyknęli wszyscy.
— Jesteś Waszmość źle uprzedzony, rzekł Lew, widzieliśmy oczyma swemi, jak krzyczał i zachęcał aby nas bito — któż go nie zna?
Ksiądz prawda wielkiego rodu, ale czyż ród jest tarczą od występku? — popytajmy się księży jak go w nienawiści mają.
— Nic dziwnego, księża mają swoje przyczyny — rzekł senior (Boże mię skarz! ty tam znowu figlujesz lewą ręką od rogu) księża go nienawidzą że się cnotami swemi prędko wyniósł, bo zwykle tych niecierpim, którym sprostać i zazdrościć nie możem. Jest tu wnet i pozór dla księży w tem niewinnem obwinieniu; będą nań walić góry, ale ja umywam ręce.
— Pożałujesz tego Waszmość, jeżeli to zrobisz — rzekł Lew. Waszmość bronisz księdza Czarnkowskiego