Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tożby nas przecie bronić przystało, nie tego co aż nadto ma obrony, choć jej nie wart.
— Waszmość prędko, popędliwie a bez rozwagi rzecz bierzecie.
— Żal nie zna uwagi...
Optime, ale cóż ksiądz winien że się Waszmość powaśnili, że was pobito. Żałuję ja mocno tych co polegli, znałem ich dobrze, choć ubodzy, ale pięknych nadziei chłopaki.
Wieczny im pokój.
Amen! zawołali wszyscy.
— A Waść ciągle przestawiasz szachy — krzyknął znowu pan Mikołaj — panie Glinka oznajmuję — że się ta partja nie liczy. Toż moją królowę oczywiście postawiłeś w szachu — ona tak nie stała. — Co się tycze tej sprawy panie Maciejowski, jakem już raz mówił ręce umywam.
— Aleć my Waszmości nie odstąpim tak — zawołali wszyscy i Lew przed niemi, Waszmość z kolegami sprawę naszą przyjąć i popierać musisz. Któż nam pomoże jeśli nie wy, my dzieci, sieroty — ty bądź ojcem naszym.
I hurmem sypnęli się do izby i padli przed nim na kolana. Na tak niespodziane błaganie cofnął się pan Mikołaj podejmując tego, który ukląkł najbliżej i rzekł:
— Fe! fe! nieprzystoi Waszmościom padać przedemną, ani myślcie aby to upokorzenie, któreście mi dobrowolnie uczynili, na mnie co wpływać mogło. — Podnieście się z ziemi, ja jakem raz rzekł, a wiadomo, że nie rad zmieniam zdanie, tak i teraz go nie odstąpię.
— Posłuchaj nas jeszcze, zawołał Lew nagle chwytając go za połę u sukni, nie waż lekce tego zabójstwa.