Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce, czy majątki, czy szczęście? Sieroty, nie znamy domu i kąta, potraciliśmy swoich i nie pamiętamy ich nawet, żaden matki nie widział od czasu jak go nieszczęśliwego porodziła.
— Pójdziem naprzód do króla, do królowej, padniem do nóg jej i jemu, a jeśli łzy nie pomogą, krzyczeć będziem pod ich drzwiami jak psy obite; a jeśli ich uszy i serca otwarte tylko dla szkarłatów i złota, pójdziem z polskiej ziemi, pójdziem do Moskwy, na Ruś, gdzie lud prosty, litościwy i dobry, pójdziem do Niemiec, do Włoch, gdzie nas oczy poniosą, szukać lepszego kąta i sprawiedliwości.
— Bóg nad nami — może też nas bieda z rodzinnego nie wygoni kąta, może srom będzie sędziom w oczach całego świata potępić niewinnych, a winnego, że możny, oswobodzić. Będzie całe miasto widzieć sprawiedliwość, jak zabójstwo i mordy widziało.
Jeden tymczasem szukając po kieszeniach trupa, wyjął jakiś papier i odezwał się płaczliwym głosem:
— Ot jeszcze papier, na którym myśmy wczoraj razem pisali pensum!
Stanął i zamyślił się głęboko.
— Nie śmieli psy trupów obdzierać, rzekł drugi.
— Cóżby znaleźli przy ubogim sierocie? dodał trzeci.
— Torbę chyba, z którą chodził żebrać pożywienia, garnek, kałamarz i szmat podartej książki darowanej gdzie od dobrej jakiej duszy. Któż z nas ma co więcej? kto z nas widział kiedy jaki pieniądz prócz szelągów jałmużny?
Wszyscy westchnęli smutnie i poszli para za parą niosąc trupy na ramionach przez ulice. A w mieście panowało milczenie i stróż nocny ochrypłym głosem