Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdy cisnął się ich zobaczyć, rzucano im po drodze pieniądze, chleb i żywność, żegnano znajomych, a panie mieszczki z bram domów kiwając smutnie głową, poglądały za niemi długo, ocierając oczy fartuchem.
— „Pełne było miasto naczekania i płaczu, powiada nasz kronikarz, uczciwi nawet mieszczanie, białogłowy i ludzie przystojni po przyjaźni i zachowaniu uboższym na drogę dawali, których z tłómoczkami, torbami i owemi garczkami, z któremi pożywienia żebrali, pełno idących po drogach, napatrzyć się było (można).“
„Dawniejsi się zbywają, mówi tenże dalej, że nic żałośniejszego za ludzkiej pamięci nie trafiło się w Polsce. Ucichły szkoły, w żalu zostały kollegia, umilkły kościoły i świątnice i wszystkie miasta strony trapiły się na ich odejście. I jeden bowiem może z tego mnóstwa nie pozostał, coby albo w kościele kapłanowi do mszy posłużył, albo w akademii i szkołach pod nauczycielem czego słuchał.“
Trzeba przyznać, że w istocie pusto się musiało wydać miastu, kiedy tego ranka nie ujrzało po ulicach swoich snującego się gwarnie wesoło tłumu młodzieży. W owym wieku, który się mógł jeszcze szczątkiem dawnej pochlubić prostoty, żal być musiał każdemu jak własnych, tych dzieci puszczonych po świecie bez obrony i pomocy, żal być musiał profesorom kiedy ujrzeli puste ławy przed sobą, im co tak nałogowie przywiązują się do uczniów — żal być musiał księdzu kiedy wyszedł ze mszą do ludu i stary dziad posługiwał mu do niej kulejąc zamiast dwóch rześkich chłopaków i licznego tłumu, któren dawniej za nim śpiewał. Przeniósłszy się na miejsce i położenie tych osób, nie będziem się dziwować, że kronikarz tak żałośliwie nad