Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym dniem ubolewa.
Z Krakowa wyszli wszyscy ze świtem i udali się na Kleparz. Tu zastanowił ich kościół św. Florjana otwarty jak zawsze dla mszy ranną porą bywa; a gdy kilku z nich wszedłszy do niego ujrzeli księdza przed ołtarz na primarją wychodzącego, zaproponowali reszcie swoich aby się w drogę Bogu uroczyście polecić — i wszyscy wsypali się do kościoła.
Gorliwe tam modły być musiały, bo nigdy się szczerzej nie modlim do nieba, jak kiedy prosim go o co; nawet w dziękczynieniach mniej jest zapału i szczerości. Z wielką tedy gorącością wysłuchawszy mszy świętej, prześpiewali znajomą pieśń:
Duch święty napełnił okrąg ziemi, — od której cały się kościół rozlegał. Potem jakby jedną myślą poruszeni, ze łzami, których sami nie wiedzieli przyczyny, padli wszyscy krzyżem na ziemię i wykrzyknęli razem:
Skrusz panie potęgę nieprzyjaciół kościoła twego.
Chwilę tam jeszcze pobywszy, a widząc że się czerwone i mgliste jesienne słońce ku górze podnosi, wyszli płacząc tem boleśniej, że już znajomych stracili z oczu, że nikt z niemi łez nie dzielił i postrzegli pierwszy raz że są sami, sami jedni, na świecie!
A przed sobą widzieli pola i góry puste i ludzi, którzy przechodzili mimo nie troszcząc się o nich, widzieli zwierzęta i ptaki przelatujące koło nich, niepatrząc nawet na nich, na nich co tak usilnie żebrali litości u każdego stworzenia.
Potem spojrzeli na wieże Krakowa, dachy jego domów, krzyże jego kościołów i wspomnieli wzdychając, że kiedyś spoczywali pod temi dachami, modlili się w tych kościołach, nie przewidując przyszłego swego losu.