Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak, rzekł mowca, nikt na to przysięgać nie chciał. Można się pomylić, panowie bracia, ale nie ma wstydu, a raczej cnota obaczywszy się w błędzie, poprawić. Ksiądz jest niewinny, słudzy jego uwięzieni ukarani zostaną.
— Przekupiony! wrzasnęli wszyscy okropnie — nakazano ci tak mówić, kazano! precz z nim! przez okno go! zawiązać mu gębę niech drugich nie psuje!
— Słuchajcie! zakrzyczał mowca głośniej jeszcze.
— Na rany Boskie wam przysięgam, na zbawienie moje, że to co mówię z własnego przekonania. Słuchałem i patrzyłem na wszystko nie tak jak bym był obrażony, ale jak z boku obojętny i sprawiedliwy człowiek, przekonałem się.
— Cicho, cicho, przekupiony! zagłuszyli go wszyscy.
— Pokażcie mi tyle złota, niezrażony mówił dalej student, tyle złota, choćby w nowym świecie gdzie nim pono rzeki płyną, któreby mogło odmienić zdanie moje. Wiecie, że w ostatnim rozruchu straciłem krewnego brata, i myślicież że mi jego krew choć jedną noc dała przespać spokojnie? Nie — nie — nie dam, nie dałbym się przekupić. Lecz posłuchajcie i rozważcie sprawę zimnym umysłem, a sami to poznacie co mówię, i zamiast czynienia rozruchów, wrócicie do nauk spokojnie, czekając aż król ukarze winowajców.
Lecz już mimo wysileń dłużej mówić nie mógł, tłum otaczający go, tak był daleki od dzielenia z nim zdania, że niektórzy plwali na niego tupając i wrzeszcząc, aby prędzej mówić przestał. Trudno im jednakże było dokazać tego, póki jeden z zapaleńszych nie pochwycił za nogę stołka na którym stał i nie wywrócił ich razem. Mowca stojący na nim padł i trafiwszy nie-