Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstępując mi stołek — posłuchajcie mnie chwilę, proszę o głos! cicho! panowie bracia!
— Nic nowego nie powiesz! zakrzyknięto ze stron wszystkich — stare biedy tylko będziesz powtarzał, lecz czy możesz dać nam radę?
— Dam — odpowiedział mowca trąc dumnie ręką po czole — dam, posłuchajcie chwilę.
— Chwilę! — krzyknęli wszyscy, słuchamy! Mowca powiódł z góry wzrokiem po słuchaczach i tak zaczął:
— Mówicie Waszmość wszyscy że nie ma już dla nas ratunku, ja zaś tego nie widzę, bylebyśmy chcieli czynić wszystko z pomiarkowaniem i powoli.
— Powoli? przerwał jeden, nim słońce wejdzie rosa oczy wyje. Czego czekać? żeby i resztę nas pobili?
— Dajże mi kończyć, zawołał mowca. — Nie chciałem abyście czekali, ale też wymagać nie można aby spiesząc się dla nas ze sprawiedliwością, połamano zwyczaje i prawa.
— Przekupiony! krzyknięto w tłumie.
— Cicho! odezwali się insi, niech mówi, co ma powiedzieć.
Scrutinium i rozeznanie sprawy, mówił dalej student, zrobiono jak się należało. Bo choć my prawa nie znamy, mówili ci, co na tem zęby zjedli, że rzecz szła porządnie. Pokazało się oczywiście że ks. Czarnkowski jest niewinny i żeśmy go niesłusznie oskarżyli.
Ledwie miał czas tych słów dokończyć, wrzaski dalej mówić mu nie dały, zakrzyczano ze wszystkich stron, że był ujęty i przekupiony.
— Jakto niewinny? silniej od innych zawołał jeden bliżej stojący, alboż my oczu nie mamy? czyśmy go wszyscy nie widzieli?