Wdowa spuściła oczy — milczała długo.
— A! nie — nie — spodziewam się, że serce jest wolne — lecz...
Podniosła wejrzenie milczące.
— Coś więc jest?
— Tak — jest coś — szepnęła Laura — coś nadzwyczaj romansowego, co mnie po raz pierwszy po nieszczęściach moich i stratach do głębi poruszyło.
Wyznanie to krzyżowało tak bardzo wszystkie projekta i zamiary radczyni, iż twarz jéj strasznie się przeciągnęła; nie mogła ukryć poruszenia i nieukontentowania. Ale cóż to być mogło? Z mężczyzn młodych nikt prawie u pani Laury nie bywał?
Czekając na dalsze zwierzenie pani Dziembina milczała. Laura przysunęła się do niéj.
— Jest już temu kilka miesięcy — odezwała się — jak spotykam w kościele, zawsze w jedném miejscu, z oczyma wlepionemi we mnie, młodzieńca, powiadam ci, dziwnéj, idealnéj urody! Chodzę co dzień na mszę, to wiesz... Nigdy jeszcze nie uchybił. Umyślniem udawała, że na niego nie patrzę, że go nie widzę, nie nagrodziłam go ani jedném wejrzeniem. Wystaw sobie, że go to nie zraziło! Ściga mnie oczyma błagającemi — bez ustanku! Wiesz jak dla mnie wszystko na świecie zobojętniało — nie widzę męzkiéj piękności, ani mnie ona obchodzi; ale ten jest bo tak pięknym.
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/124
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 116 —