Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprawia i wrażenia czyni; snadź pospolitszą od niego jest cnota, kiedy mało kogo zastanawia....
W jednej z najmilszych wiosek województwa lubelskiego mieszka dziedzic, pełen dobroci i rozsądku; on włościan swoich jest razem Ojcem i Panem; nie psuje ich zbyteczną łagodnścią i pobłażaniem (z których to zwykle hardość i niewdzięczność kmiotków wynika), ale utrzymuje ich w przyzwoitej karności, wzbudza w nich szacunek dla siebie, i przywiązanie, rzetelnym sprawiedliwości wymiarem; bo ten jest sposób jedyny, ale bardzo trudny, utrzymania w właściwym obrębie i pozyskania serc i starszych i dzieci i prostaków i oświeceńszych. Ten dziedzic kilka lat temu, mocno zachorował; przywołany lekarz oświadczył, że choroba jego bardzo niebezpieczna, i gwałtowny tylko ratunek i wielkie starania wyratować go od śmierci mogą; osiadł więc już przy łóżku chorego, a uważając pilnie na postęp choroby, stosownie do niego zmieniał lekarstwa, moc ich podwajał, a w jak najlepszem ich sporządzeniu i najrychlejszem dostarczaniu, całą nadzieję uleczenia zakładał.
Z Lublina, jako z miejsca gdzie dobre są apteki, umyślono wszystkie przywozić lekarstwa; a ponieważ Lublin o cztery mile od tej wioski odległy, dzień i noc w dwóch karczmach przy drodze, czekały stójki, czyli chłopi na koniach; jeden drugiemu podawał przepis lekarza, albo już zrobione lekarstwo: i tak prędzej dochodziły miejsca swego przeznaczenia i ratunek był śpieszniejszy. Właśnie w dniu trzecim choroby, kiedy walczyła dzielnie śmierć z życiem, kiedy sam lekarz wątpił, czy nie ona zwycięży, i całą swą sztukę na ostatni jakiś zaradczy środek wysilił, przepis jego dostał się do rąk kmiotka Pawła Koczmary, na którego kolej stójki