na ten dzień przypadała. Paweł Koczmara był jednym z ubższych owej wioski gospodarzy, ojciec sześciorga drobnych dzieci; całym prawie majątkiem jego był koń, którego kupił źrebakiem, a który wyrósł na bardzo pięknego rumaka. Strzegł go też jak oka w głowie, i kochał niemal jakby siódme dziecię; już mu za niego pan sąsiedniej wioski dawał 30 dukatów, a on chciał równo sześćset złotych, żeby mieć po setku dla każdgo z dziatek. Zadziwił się nie jeden, gdy paweł Koczmara na tym koniu na stójkę wyjechał, ale każdy dobre serce jego pochwalił; on zaś z rąk samej pani przepis odebrawszy z zaleceniem najprędszego sprawienia się, przy kilkakrotnem tych słów powtórzeniu: życie pana od pośpiechu zależy — pędem wiatru ruszył. Dojeżdża wnet do karczmy, gdzie pierwsza stójka czekała, i patrzy na swego rumak: »Jeszcze wcale niespieniony, powiedział sam w sobie; zdrowo mu będzie, niech się do drugiej przegoni«. I ruszył nie zatrzymując się wcale. Przyjeżdża na drugą, stawa u karczemnej stajni, przygląda się troskliwie czekającemu koniowi; nędny mu się wydaje: »Coś wasza klacz, panie kumie nie tęgo patrzy, a życie pańskie od pośpiechu zależy«. — »Cóż ja temu winien, odpowie tamten, że nie mam tęgiego rumaka. Ale przecież i moja nie taka znowu lichota; da Pan Bóg, w godzinę, to i do Lublina zabieży«. — W godzinę! powtórzy Koczmara, ja na moim gniadoszu byłbym tu za godzinę.... Ej! wysapał się trocha, panie kumie.... napaście tu dobrze waszą klaczkę, a ja jeszcze do Lublina ruszę«. I ścisnął rumaka kolanami i ruszył. Ledwie dobijała godzina, kiedy gospodarz dosypujący sieczki klaczy swojej, usłyszał z daleka prędkie stąpanie konia »To mi zuch!
Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/092
Wygląd