Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wola. Wczorajszy dzień był dlań ostatnim już dniem utrapienia i smutku... Już teraz nie będzie drżał o całość swej bródki, nie będzie miewał siniaków pod oczami.
Przez długi czas nasi wędrowcy pędzili tak bez wytchnienia, nie mówiąc ani słowa. Zmęczyli się też dobrze, oddech mieli utrudniony i grube krople potu spadały im z czoła. Senderił zaczął potrosze zwalniać kroku i sapał jak gęś.
— Prędzej! prędzej Senderił! — wołał Beniamiu, pędząc z coraz większym impetem, jak bohater, który, przepasawszy biodra swoje, z wielkim oszczepem rzuca się w odmęt bitwy.
— Gewałt! Beniaminku, miej litość nad moją duszą... już nie mam siły tak lecieć... Nie każdy tak potrafi... Oh! Beniaminie, ty skaczesz jako jeleń w górach, lub jako cap przed stadem... oj, oj, miej ty litość nademną!
— Prędzej, prędzej! — wołał nieubłagany Beniamin — widzisz, jak ja pędzę! tak biedz będę ciągle, aż na koniec świata.
— Ale powiedz mi, po co tak rwiesz, jak szalony? Co ci z tego przyjdzie? Czy dostaniemy się nad brzeg Sambatyi o dzień później, czy dniem wcześniej, to nam ża-