Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnem niebezpieczeństwem nie grozi, przecież do końca świata jeszcze kilkaset lat, zdążymy przed tym terminem.
— Nie pytaj, Senderił, — pośpieszaj! — pomyśl tylko, że tam, dokąd idziemy, jest lepiej. Zabolą cię kości, to nie szkodzi... Doszedłszy do kresu podróży, rozprostujesz członki swe i użyjesz wszelkiego smaku i rozkoszy!...
— Masz zupełną racyę, Beniaminie; chcesz prędzej, niech będzie prędzej... osobiście zgadzam się na to, ale moje nogi!... moje nogi wcale nie chcą mnie słnchać, powiedz mi, co mam z niemi robić? jak zmusić je do marszu?
Przekonany tym argumentem, Beniamin, zwolnił trochę kroku. Gdy słońce wzbiło się wyżej i zaczęło nie żartem dopiekać jasnemi promieniami swemi, nasi wędrowcy zeszli z drogi i schronili się do poblizkiego lasku. Pokładli się w cieniu i zaczęli mocno sapać. Gdy odpoczęli już nieco, włożyli na siebie „tałes i tefilim“ i zaczęli się modlić. Obadwaj modlili się bardzo gorąco.
Po skończonej modlitwie, znowuż legli na trawie, ale Beniamin dziwnie jakoś posmutniał. Nie mówił nic, tylko z wyra-