Przejdź do zawartości

Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Senderił! jesteśmy obadwaj zgubieni. Ona gonić nas będzie!
— Nie bój się, Beniaminie, nie będzie nas ona goniła; powiem ci nawet w sekrecie, że była bardzo zła, gdym się o ciebie pytał i odesłała nas obu do wszystkich dyabłów! (cy ałde szwarce joren). Skoro rzekła takie słowo brzydkie i zamknęła mi drzwi przed nosem, domyśliłem się, że już czekasz pod wiatrakiem i przybiegłem coprędzej... Twoja Zełda pewnie teraz śpi doskonale.
— A więc, Sanderił, stawiaj naprzód prawą nogę i marsz!!
Raptem ruszyli nasi podróżnicy z miejjsca i szli bardzo szybko, jak gdyby wyrwać się chcieli coprędzej z tego kąta, jak gdyby ich kto z tyłu biczem popędzał. Wiatr rozwiewał ich poły szerokie, tak, że wyglądali obaj niby okręty płynące po morzu z rozpiętemi żaglami. Sroki i wrony, które szukały pożywienia przy drodze, uciekały, spłoszone widokiem tych niezwykłych wędrowców. Żadne pióro nie opisze radości i szczęścia Beniamina. Senderił również był uradowany, czuł, że spadło z niego ciężkie brzemię, że go już nie dosięgnie ręka małżonki — że zakończyła się jego nie-